Nigdy nie mogliśmy się doczekać weekendu. Zawsze cieszyliśmy się, kiedy nadchodził piątek: piątek, piąteczek, piątunio. Wiadomo, sobota, niedziela – wreszcie wolne, nic nie trzeba, nigdzie nie musimy wychodzić, możemy posiedzieć w domku i odpocząć.
Poniedziałek był zawsze trudny: znowu do roboty, a tak się fajnie w domu siedziało.
Uważajcie o co prosicie – właśnie wszyscy dostaliśmy wersję demonstracyjną życia składającą się z dłuuuugiegoooo weekendu.
I co? Podoba się to Wam?
Wstaję rano, jak się obudzę, nie nastawiam budzika, bo nigdzie nie muszę się spieszyć: praca zdalna, dzieci uczą się online, nie trzeba spieszyć się na autobus. Leniwy poranek, długie śniadanie, trzeba dzieciom pomóc w lekcjach, ok. wreszcie można popracować. Ale motywacji jakoś brak. Trudno, trzeba się zmusić. Czytam maile, coś tam piszę, gdzieś tam zadzwonię. Tato! Co jest? Nie widzisz, że pracuję? A już nic! I tak w kółko. Trudno się skupić, zebrać myśli. Dobra, teraz drugie śniadanie, później obiad. Ale syf w tym domu – trzeba ogarnąć chałupę.