Siedzisz w pracy, znów ten projekt nie poszedł tak, jak trzeba, dołożymy. Może mnie zwolnią? Niby nie zawiniłem, ale w takiej sytuacji… Na pewno premii nie będzie, nie pojedziemy na narty – co ja im powiem? Siedzisz tak, a wszystko w tobie buzuje, niby to tylko projekt, zdarza się, przecież nie mogłeś przewidzieć, że koronawirus, że Chiny siądą, że cena cementu tak poszybuje. Czujesz uderzenia gorąca, pocą ci się ręce, puls szybuje w kosmos, ściska cię w żołądku. I jeszcze te zimne poty, i myśli nie można zebrać.
Wracasz do domu, nie możesz sobie znaleźć miejsca, wpatrujesz się bezmyślnie w telewizor, narasta ucisk w klatce, zaraz eksplodujesz. Patrzysz w lustro, to przecież nie twoja wina!
Co z tego, jak firma może się przewrócić.
Z czego kredyt zapłacisz?
Skąd weźmiesz kasę na obóz dla dzieci?
Trzeba będzie pewnie auto sprzedać.
Awantura będzie.
Jak to tak obniżyć poziom życia?
Co dzieci powiedzą?
Co Ona powie?
Tak bardzo ich kochasz…
Wiesz, że nie zaśniesz.
Musisz wyluzować, otwierasz butelkę wina, jeden kieliszek, drugi, wzdychasz głęboko, już lepiej, już tak nie ściska w żołądku. Kończysz butelkę, przyjemnie, powoli odpływasz w krainę błogostanu. Jeszcze tylko koniaczek i spać.
Nie pamiętasz, jak dotarłeś do łóżka. Budzisz się w nocy co chwilę, co będzie jutro? Myśli wirują, oj chyba przesadziłem. A rano do pracy.
Co? Już? Budzik jest bezlitosny. Otwierasz oczy, ciężko, bardzo ciężko. Trochę jeszcze szumi w głowie. No nic trzeba się zwlec.
Prysznic, kawka, śniadanko i będzie dobrze.
Siedzisz w domu sama i płaczesz, nie chcesz, ale łzy same napływają do oczu. Cała chodzisz w środku, jakby ktoś przepompowywał ci krew jakąś wielką maszyną.
Dlaczego? Przecież zrobiłabyś dla niego wszystko!
Jak On mógł Cię tak po prostu zdradzić?
I to jeszcze z kim?
Czas spać, poduszka cała mokra. Nie, nie zaśniesz. Robisz sobie Bacardi z Colą. Słodkie, przyjemne.
Mało jadłaś, szybko uderza do głowy. Już tak bardzo nie myślisz o tym.
Jeszcze jedno i jeszcze. Odjeżdżasz.
Jak miło.
Wysiadasz ze swojego Lexusa na parkingu podziemnym, idziesz do windy. Wciskasz 15 piętro. Piękny widok, całe miasto u stóp. Miałaś szczęście w życiu, piękny ten apartament. I taki czysty, uporządkowany, wszystko na swoim miejscu.
Otwierasz pudełeczko z sushi – wiadomo dieta.
Odpocznę, poczytam.
Wchodzisz na bieżnię, ha, 10 kilometrów w 50 min – świetny czas.
Jesteś taka mądra i zadbana, masz super formę – całe życie na to pracowałaś.
Jesteś królową świata!
Długa kąpiel, nie spieszysz się, bo niby dokąd?
Zakładasz szlafrok, kot wskakuje Ci na kolana, przeglądasz Instagrama.
Coś tak nudno trochę samej, tak jakby smutno, nie ma się do kogo odezwać, przytulić, pogadać.
Ok, niech będzie – nalewasz sobie gin z tonikiem, jak ładny kolor w tym ultrafiolecie z lampki nocnej, czujesz się odprężona, o jakie ładne buty, ale fajne miejsce na wakacje, co ta za głupoty wypisuje, muszę się tam umówić.
O jak Ci błogo.
Jeszcze jeden gin i jeszcze jeden.
Pora spać, rano masz spotkanie.
Jaka przyjemna ta pościel z jedwabiu.
Siedzisz w domu i nic nie rozumiesz: jak to tak, po prostu spakowała siebie i dzieci i się wyprowadziła? O co jej chodzi? Zarabiasz, przynosisz pieniądze do domu, zawsze masz obiad z dwóch dań, oglądacie razem „Na Wspólnej” po twojej drzemce, ma na fryzjera, kosmetyczkę. Co jej nie pasuje?
Jaki rozwód? Co z dziećmi? Co z mieszkaniem? Kto będzie Ci gotował? Kto Ci koszule wyprasuje? Co znajomi powiedzą?
Musisz się napić. Na trzeźwo nie ogarniesz. Jedno piwko, drugie, piąte. Gdzieś tu jeszcze flaszka była.
Już nie myślisz. Odlatujesz w ciemną otchłań. Tak jest dobrze.
Jeden koniak, szóste piwo, czwarty gin, piąte Bacardi już nie wystarcza. Musisz pić więcej i więcej, żeby odzyskać swój spokój.
Rano coraz ciężej: ciągle jeszcze trochę alkoholu buzuje we krwi, ciężkie powieki, ciężkie nogi i jeszcze ten ból głowy.
Dobra, dasz radę.
Alkohol to Twoje najlepsze lekarstwo.
Więcej i jeszcze więcej – jak inaczej zasnąć?
Ale boli ta głowa! Nic, trzeba wypić coś na kaca, jedno piwko, albo małą małpkę.
Uff, od razu lepiej.
Różne są przyczyny dla których pijemy: stres, zdrada, samotność, trudne sytuacje życiowe, niepowodzenia, zawody. Czasem pijemy bo po prostu lubimy.
W latach siedemdziesiątych, kiedy Polacy mieli na świecie opinię pijaków, Statystyczny Polak wypijał 5 litrów czystego alkoholu rocznie.
Dzisiaj statystyczny Polak wypija rocznie 11 litrów czystego alkoholu, a najlepiej sprzedaje się alkohol w małych buteleczkach, z samego rana.
Wydaje się, że traktujemy alkohol jako lek na całe zło.
Z początku jest fajnie, alkohol odpręża, pozwala się wyluzować, uspokoić, poprawia nam nastrój, łatwo zasypiamy.
Później jest gorzej: sen jest płytki, raczej czuwamy, niż śpimy, rano źle się czujemy.
Im dalej tym jeszcze gorzej: nie możemy żyć bez alkoholu, pijemy od rana, pijemy w dzień, pijemy po południu. Każda okazja jest dobra. I każde miejsce. Stopniowo tracimy przyjaciół, rodzinę, kontakt z dziećmi, pracę.
Te nowe problemy powodują, że pijemy jeszcze więcej, bo alkohol, to przecież nasze lekarstwo, po alkoholu życie wydaje się prostsze, przyjemniejsze.
Wpadamy w pułapkę. Staczamy się.
Czy alkohol naprawdę może pomóc?
Nie, nie może.
Alkohol działa tylko chwilę, a następstwa jego spożycia odczuwamy jeszcze długo. I nie jest to miłe uczucie. Zresztą każdy z nas o tym wie.
Wszyscy mamy trudne chwile w życiu. Nie ma chyba osoby na świecie, która przeżyłaby swoje życie bezproblemowo.
Takie jest życie: „raz na wozie, raz pod wozem”.
I jednego możecie być pewni, na każdego przyjdzie kiedyś taki dzień – dzień, w którym sam nie będzie sobie umiał poradzić z problemami.
Co wtedy robić?
Co wtedy działa?
Co wtedy jest lekarstwem?
Na mnie najlepiej działa: sport, gotowanie, praca w ogrodzie, wsparcie żony.
Tak, bez żony różnie mogłoby ze mną być.